Deklaracja dostępności
Jeden dzień
Dzwoni budzik, czyli jest piąta. Czy to normalne wstawać o tej porze? Buntuję się, ale potulnie wstaję. Podchodzę do okna. Ciepło, zimno, ciepło, zimno...? Zimno, wczoraj padało, więc jaki kolor? Pomarańczowy, zielony... tak, pasuję do siebie. To może zielony sweter, sztruksowa, pomarańczowa spódnica i pomarańczowe buty z zielonymi kwiatami. Ale czy ja to znajdę w mojej wielkiej szafie? O Boże jest, na dnie. Teraz szybko przeprasować. Świetnie, już piąta piętnaście. Czas na śniadanie, może dzisiaj jajecznica? Mocna herbata z cytryną w wielkim kubku z moim imieniem zakupionym przez mamę na urodziny. Okej, jest piąta trzydzieści trzy. Czas na gimnastykę. Dobrze, prysznic i ubieram się. Podleję jeszcze kwiatki. Boże, co tak szczeka? To Pestka, mój nowy pies. Nie mogę się przyzwyczaić. Nuda nigdy nie robiła takiego rabanu. Spokojnie, spokojnie... Duże dzieci do roboty. Trzeba odwiedzić Zuzannę i rodziców. Zuzi urodził się mały bobasek. Ma na imię Kamil. Ciekawe czy się wyrobię... Jeszcze dziś muszę skoczyć do kancelarii. Mój szef – Grzegorz Sałek – nareszcie dał mi wolne. Ale pojadę tam i mu przypomnę, bo prawdopodobnie zapomniał. I pomyśleć, że chodziłam z nim do jednej klasy… Jednak chyba zrezygnuję z tej pracy. Dostawałam o wiele ciekawsze propozycje. Na przykład Ala – przyjaciółka z młodości – zaproponowała mi świetną posadę w dużo lepszej atmosferze. Albo Monika, u niej wszystko obraca się w żart. A ja wybrałam Sałka. Dlaczego? Bo niby lepiej się pracuje, więcej płacą. I ja głupia uwierzyłam... Trudno, a jeszcze mam pojechać do fryzjera. Bo mama jak mnie zobaczy, to wybuchnie śmiechem. Tata tak samo. Z Zuzia będzie gorzej, na pewno padną krytyczne uwagi na temat mojego wyglądu. Oooo ... Już szósta trzydzieści, a za 15 minut jestem umówiona u fryzjera. Boże! Zdążę? Biorę kluczyki do samochodu, zakładam buty, biorę torebkę – pomarańczową – zamykam drzwi i… I w nogi. Dlaczego akurat dziś musiała zepsuć się winda? Dobrze, pójdę schodami. Nie, już szósta czterdzieści pięć, do samochodu, szybko. Wyjeżdżam z ulicy 1 Maja i kieruję się na słonecznikową. No nie korek! Korek!! Korek!!! zwykły poranny korek. I to nie na głównej drodze! Jak to możliwe? I tak dojechałam do fryzjera za pięć ósma. - Dzień dobry, witam. Proszę zrobić mi grzywkę, wycieniować, umyć włosy. Okej? - mówię jednym tchem. - Rozumie się. - odpowiada gościo z kucykiem – siadaj pani! Wyglądam świetnie, szkoda tylko, że zajęło to trzy godziny. Właśnie jest jedenasta. Jadę do kancelarii... A tam „szef będzie za godzinę” - powiadomiła mnie grubiutka sekretarka Walczaka – wspólnika Sałka. Z nim – Walczakiem – także chodziłam do szkoły. Czekam czytając „Awanti”. Godzinę, dwie, dwie i pół, aż wreszcie pojawia się Sałek. - Zaspałem – mówi. „Oczywiście, prezes zawsze może sobie na to pozwolić” - myślę sobie, ale nie mówię tego na głos. Przypominam mu o urlopie, on kiwa głową i mówi, że pamiętał o tym, bo sobie to zanotował. Tak więc straciłam trzy godziny. Pomyślałam sobie, że czeka mnie jeszcze dwugodzinna jazda do Leśnej Góry i Mysłowic. A więc w drogę. Nareszcie stoję przed furtką mojego z dzieciństwa i zastanawiam się, co się stanie, gdy zapukam do drzwi. Zobaczymy, podnoszę sama siebie na duchu. Pukam jak zwykle trzy razy i raz dzwonię. Otwiera mama ze świeżo ufarbowanymi włosami – czerwonymi ze złotymi pasemkami. Mierzy mnie od góry do dołu wzrokiem Bazyliszka i nareszcie uśmiecha się pokazując białe zęby. - Witaj córeczko! - mówi i robi mi przejście w drzwiach. Częstuje szarlotką, herbatą z cytryną i… sałatką z tuńczyka. Rozmawiamy, przyłącza się do nas tata. O szesnastej wyruszam do domu mojej siostry Zuzanny i jej męża Macieja. Pukam, otwiera mi Maciek – blondyn, oczy niebieskie, rok starszy od Zuzi. Zaprasza mnie, więc wchodzę. Tam, na bujanym fotelu siedzi Zuzia z małym dzieciątkiem na kolanach. Bobas ma rumiane policzki. Siostra tłumaczy mi, że źle usłyszałam, bo to nie jest Kamil, tylko Kamila. - O dwudziestej pierwszej dojeżdżam do Warszawy, do domu. Już na klatce słyszę ujadanie. O Boże! Co to?... A...To Pestka – mój nowy pies, nie mogę się przyzwyczaić. Nuda nigdy nie robiła takiego rabanu. Nie zdejmując butów padam na łóżko i od razu zasypiam. Weronika Rygiel - PSP Garbatka Letnisko - wyróżnienie - proza