Deklaracja dostępności
Maja mała schizofrenia
Patrzę przez okno. Przede mną zieleń kołysząca się z podmuchem wiatru, jakieś tam klocki postawione na potrzeby jakiegoś człowieka. - Ehm!! Przez duże „C”!!! - Ależ oczywiście! Dodajmy do tego melancholijne promienie słońca – naszej piastunki, parę na niebie (bynajmniej nie kochanków) i coś białego na pedosferze. Coś, co jest nikomu niepotrzebne i znudziło się już kilka miesięcy temu. Ot, mój świat! Ach! Zapomniałabym!! Od czasu do czasu widzę... takie niewiadomoco. Niby człowiek (4 łapy, duże oczy, nadęty wyraz twarzy), a zarazem jakaś rura z tyłu. Może to pozostałość po ewolucji? W końcu jak twierdził Darwin – człowiek od małpy pochodzi. - Ehm!!! Człowiek przez duże „C”!!! - Racja! DUUUŻE CE! Na czym to ja skończyłam? Aha! Na Australopiteku. Hm... trzeba to będzie przemyśleć ... Tymczasem idę na spacer. Może zaprzyjaźnię się z jakąś biedronką i poplotkuję z biorącą prysznic rosą? Będę podziwiać potęgę drzew i wsłuchiwać się w ich opowieść. Tylko, gdzie by tu pójść? Wiem! Do parku! Do ukochanego parku! Do miejsca, które odwiedzałam z moim byłym chłopakiem (zerwałam, miał zdecydowanie za dożo piegów na nosie) ale... mimo wszystko przeżyłam z nim wspaniałych 2354687 s. To był maj, pogoda była taka śliczna i noc się stawała dniem. Na pamiątkę ubiorę się w tę dżinsową spódnicę i żółty, odsłaniający pępek T-shirt. Cóż z tego, że jest marzec? Nie będę myślała, co ludzie o tym myślą i będę kpiła z ich zdań. A co!!! Tusz do rzęs – jest, błyszczyk - jest. No, mogę iść, wezmę jeszcze kawałki chleba, żeby dokarmić te biedne ptaki. Padają jedne po drugich – ze strachu – przed zarażonymi wirusem H5N1 ludźmi. Kto jest winny? Nie wiadomo... Może Azjaci? - w końcu to u nich pierwszych wykryto tego potwora. A może te piekielne ptaszyska? Lata to nie wiadomo gdzie i przenosi drobnoustroje. A może to kara za grzechy. A może... ależ tak! To wszystko przez ten bezlitosny wiatr!! No, ale dowodów nie ma. A jak nie ma, to trzeba je znaleźć. Jak? Założyć komisję śledczą. Albo dwie, albo trzy. Im więcej tym lepiej. Większa skuteczność. Po drodze mijam pierwszego motyla. On to ma szczęście, dla niego nie wymyślono jeszcze śmiercionośnej choroby. Może swobodnie unosić się nad litosferą i podziwiać otaczający świat. Czasami chciałabym być na przykład Paziem Królowej... Szybować, szybować, szybować i mieć w nosie troski. I zapomnieć o błocie na ulicy, o istnieniu terrorystów, o wodospadach krwi i cierpieniu, o śmierci... A przecież jestem tylko człowiekiem. Człowiekiem przez małe „c”. Tsunami, pożary, trzęsienia ziemi, wypadki, nieuleczalne choroby spędzają mi sen z powiek. Tam umiera jeden płomień. Jeden płomień, aż w końcu ogień... a mimo to należę do tak zwanych Optymistów. Jestem schizofrenikiem żyjącym w swoim wyimaginowanym świecie. Niedorozwój czopków siatkówki sprawia, że nieumiejętnie rozróżniam barwy. Dla mnie „Noc jest światłością, światłość życiem”. Jestem niczym owad podlatujący do drapieżnej rosiczki. Może to naiwne, ale ja wierzę w róże bez kolców. Czy takie życie ma sens? Czy warto zachwycać się gwiazdami na pochmurnym niebie? Czasami zastanawiam sie jak będzie wyglądało życie za kilkaset lat. Czy ludzie będą jeszcze wiedzieć czym jest szczęście, miłość, przyjaźń? Czy będą czcić historię? A Bóg? Jakie miejsce wśród zaprogramowanych istotek będzie zajmował On – stwórca nieba i ziemi? Czy przetrwają ludzie, którzy będą potrafili zachwycić się ciałami niebieskimi będącymi skupiskiem związanej grawitacyjnie materii, w które zachodzą reakcje syntezy jądrowej, przeciągającym się słońcem? A może będzie całkiem inaczej? Może stanie się druga światłość? Kolejny Big-Bang? Może na nowo narodzą się asteroidy? Nowy świat, nowi ludzie, którzy będą mieć nowego Boga. Jest tyle pytań. Tyle rozwiązanych krzyżówek, a każdy chciałby znać tajemnicze hasło. Abstrahujemy, zastanawiamy się nad tym, co będzie za kilkaset, a nawet kilka tysięcy lat. Lecz... czy wiemy, co zdarzy sie jutro? Za godzinę, minutę? Kiedyś ludzie mówili: „memento mori”. Wiem, że ziemski żywot jest umykającym istnieniem, które każdego dnia dawane jest nam od nowa. Wiem, że jestem, jednym z powiewów wiatru, jedną ze smug światła, co biegnie do gwiazd, jednym z miliardów kwiatów, tym jednym płomieniem. Przemijam (nie lubię bezokolicznika „umrzeć” - jest bardzo pesymistyczny). Kiedyś ukołysze mnie wieczna cisza, wyblaknę, zwiędnę, zgasnę. „Nie znacie dnia, ani godziny” powiedział Jezus Chrystus apostołom. „Czas ucieka, wieczność czeka” - głosi przysłowie. Hm... Wieczność to równie wspaniała słowo jak wiatr czy płomień. Pokuszę się o stwierdzenie, że jest w nim nawet więcej magii i tajemniczości tego niewyobrażalnego piękna, więc... Kiedyś będę wieczna (ładnie brzmi, tylko czy jest to zdanie napisane poprawnie stylistycznie???). Kiedyś będę wieczna... Kiedyś będę wieczna... Kiedyś... A... teraz? Ubrana w żółty T-shirt i dżinsową spódnicę, z błyszczykiem na ustach, idę przez park na ratunek umierającym ptakom... Aleksandra Iskra - PG nr 2 Kozienice - II nagroda - proza