Deklaracja dostępności
Magdalena Sutkowska - kategoria młodzież - proza - III miejsce
Dzikusie wróć! (odc. 1 i ostatni) Był to jeden z owych urokliwych zimowych wieczorów. Pod ciemnogranatowym niebem od dwóch godzin hulała wichura, prezentując wszystkim swój nietypowy taniec. Cudownie jest obserwować roztańczone płatki śniegu z wnętrza ciepłego domu. Najlepiej w fotelu przy kominku, gdy w powietrzu unosi się zapach świeżo upieczonych ciasteczek, mącony delikatną wonią żywej choinki… ... Taak, jasne! Szczególnie, gdy znajdujemy się po tej NIEWŁAŚCIWEJ stronie szyby – pomyślałam, brnąc po kolana w śniegu. Wydawało mi się wówczas, że jest to najdłuższa droga do najbliższego kiosku, jaką można by sobie wymyślić. - Gazet mi się zachciało! – mruknęłam. Idąc, słyszałam, jak moje zęby dzwonią niby magiczne dzwoneczki u sań św. Mikołaja. Było tak zimno, że na rzęsach pojawiły się kryształki lodu. Stanęłam przy przejściu dla pieszych. Niespodziewanie jeden z przejeżdżających samochodów podzielił się ze mną porcją ohydnego lodowatego błota. Cóż za hojność. Chyba nic gorszego nie mogło mnie dziś spotkać – pomyślałam, przechodząc na drugą stronę ulicy. Nagle poczułam, że tracę kontrolę nad stopami i po serii widowiskowych piruetów wylądowałam na… plecach oczywiście! - Ha! Gratulacje! – wymamrotałam pod nosem, po czym prędko wstałam i zaczęłam biec, czując na sobie rozbawione spojrzenia przechodniów. Jestem pewna, iż pobiłam wówczas jakiś rekord prędkości. Zatrzymałam się dopiero dwie przecznice dalej. Szłam przed siebie. To, co widziałam, przypominało prezentację multimedialną: spieszący gdzieś obcy ludzie, rozświetlone witryny sklepów, światła przejeżdżających samochodów, przyglądająca mi się z zaciekawieniem nieduża zaspa… - Co?! – krzyknęłam i zatrzymałam się raptownie. Zaspa zaczęła merdać… ogonem! Uśmiechnęłam się, widząc, jak spod śnieżnej pierzyny gramoli się malutki piesek. - Jaki śliczny! Chyba bezpański. Chodź, zabiorę cię do domu. Pewnie jesteś głodny – powiedziałam, biorąc malca na ręce. Pobiegłam do domu, zapominając, dokąd i po co właściwie tak uparcie maszerowałam tego wieczoru. Okazało się, że przemycenie szczeniaka nie jest takie proste. Na przeszkodzie stanął mi psi wróg numer 1 – mama! - Nie jestem głodna, idę spać. Pa! – krzyknęłam, wbiegając po schodach prowadzących do mojego pokoju. - Uff… Udało się – zwróciłam się do pieska. Postawiłam go na podłodze i podsunęłam pod nos niedojedzone kanapki. - Niezbyt świeże. Leżały w plecaku dwa dni, ale ciesz się tym, co masz – pocieszyłam przyjaciela. Gdy szczeniak zdążył już porządnie wyschnąć, oświadczyłam uroczyście, iż pora spać i zaniosłam go do mojego łóżka. Nazwę cię Dzikus – pomyślałam wtulona w puszystą sierść psiaka. Budzik! Noc trwała jak zwykle zbyt krótko, abym mogła się wyspać. Zwlokłam się z łóżka i zerkąwszy na zegarek, rozpoczęłam błyskawiczne przygotowania do szkoły. - Masz być grzeczny! – rzuciłam, pospiesznie wychodząc z pokoju. Na lekcjach nie mogłam się skupić. Myślami byłam daleko - u boku mego małego przyjaciela. Po ostatniej godzinie, która niemiłosiernie się dłużyła, prędko wracałam do domu. Z daleka spostrzegłam, że przy bramie czeka mama. Oj, chyba coś nie tak… - przemknęło mi przez myśl. Gniewne spojrzenie mamy było wystarczającym wyjaśnieniem. Okazało się, że nie domknęłam drzwi do pokoju, a ciekawski piesek tak się zachwycił wystrojem wnętrz, że podczas zwiedzania nie omieszkał zostawić na dywanie… niespodzianki! I tak oto rozpoczął się dla mnie nowy, trzytygodniowy okres zaznajamiania się z pracą ,,na zmywaku”. Dzikus został. Minął rok. Mój czworonożny przyjaciel wyrósł na olbrzymiego, puszystego psiaka. Uwielbiał wieczorne spacery i skoki w kałuże. Nauczyłam go podawać łapę, aportować, a nawet reagować na imię! Któregoś zimowego wieczoru jak zwykle wybrałam się z moim ulubieńcem na przechadzkę. Poszliśmy się do parku. O tej porze jest tam zawsze cicho i spokojnie, a ulubione jeziorko dzikich kaczek skrzy się w poświacie księżyca i ulicznych lamp. W pewnej chwili usłyszałam dźwięk dzwonka komórki. Natychmiast sięgnęłam do torebki, lecz telefon utknął w bocznej kieszonce. - Taki jesteś uparty? Nie ze mną te numery! – wykrzyknęłam, po czym z całej siły szarpnęłam za wystający fragment obudowy. Jakież było moje zdumienie, gdy telefon nie tylko z niezwykłą łatwością wysunął się z kieszeni, ale równie zgrabnie wyślizgnął mi się z dłoni i rozpoczął zjazd po niewielkim stoku, by wylądować na samym środku zamarzniętego jeziorka. - Super. Oby tak dalej – mruknęłam sama do siebie, a następnie delikatnie zaczęłam zsuwać się po rozświetloną komórkę. W końcu postawiłam stopę na tafli. - Jeśli się załamiesz pode mną, to… to… - szeptałam, ostrożnie robiąc każdy krok. Od celu dzieliło mnie nie więcej niż pół metra. Nagle usłyszałam cichy trzask. Serce we mnie zamarło. Następnie usłyszałam kolejny i jeszcze jeden. W końcu lód nie wytrzymał. Wpadłam do przeraźliwie zimnej wody. Zaczęłam krzyczeć. Może ktoś usłyszy, pomoże? Próbowałam dopłynąć do brzegu, gdy uświadomiłam sobie, że przecież nie potrafię pływać! Ogarnęła mnie panika. Nie miałam już siły. Tonęłam… W uszach rozbrzmiewało mi znajome, nieustające szczekanie… W pewnej chwili poczułam pod sobą coś miękkiego. To ,,coś” mocno szarpnęło mnie za kurtkę i pociągnęło w stronę brzegu. - Dzikusku! Tak się cieszę… - szepnęłam. Z każdą sekundą czułam jednak, że siła, która mnie ciągnie słabnie. W końcu zupełnie przestałam ją wyczuwać. Na szczęście woda nie była już taka głęboka i mogłam o własnych siłach dobrnąć do brzegu. Ktoś jednak usłyszał wołanie, ponieważ podbiegł do mnie jakiś mężczyzna i okrył kurtką. Wezwał pogotowie. Słaniając się na nogach, próbowałam podejść do najbliższej ławeczki. Zemdlałam. Obudziłam się w szpitalu. Ujrzałam przy łóżku moich rodziców i nagle… - Pies! Gdzie pies?! - Uspokój się. Powiedz, jak się czujesz. - Gdzie Dzikus? Uratował mnie! – krzyknęłam – Wyciągnęliście go z wody? Rodzice spojrzeli po sobie w milczeniu. - Nie! On jest w domu, prawda? – wyszeptałam ze łzami w oczach. - Nie płacz, na pewno wróci – pocieszała mnie mama. Następnego dnia, zaraz po wyjściu ze szpitala, poszłam nad jeziorko. Zdążyło już zamarznąć. Usiadłam na śniegu i czekałam. Nie spotkałam nikogo. Nie wrócił.