Deklaracja dostępności
Alina Mendrala - kategoria dorośli - proza - wyróżnienie
Brzemię stalowej fastrygi Bogowie albo są wszechmocni, ale sądząc po świecie jaki stworzyli, nie są dobrzy, albo są dobrzy, ale świat wymknął się im z rąk, więc nie są wszechmocni. Szkoła Epikura. - Czesław Miłosz, Na próżno Granica złudzeń i rzeczywistości nigdy nie bywa idealnie widoczna ani łatwo rozpo-znawalna. Na próżno wciąż próbujemy rozsupłać przebarwione nici chwil, niby utkane z wie-lobarwnego kolorytu, omijać zakręty, gdzie legną się mroczne cienie, zapętlone w stygnący czas i wielowymiarowość przestrzeni… Nic nie pomaga, naprawdę nic! Przecież zawsze je-dynie przekłuwamy nasze życie szerokim ściegiem tymczasowej fastrygi, z zieloną nadzieją, że kiedyś pozszywamy to wszystko dokładnie, najlepiej stalową i nierozerwalną nicią. Potem świat wymyka się nam z rąk razem z wiarą w boską interwencję a tymczasowość zamienia się w wieczność. Liche nitki szerokiej fastrygi nabierają stalowej mocy i zdają się być na tyle śmiertelne – na ile sami jesteśmy…. Ich twórcy i właściciele. – Zobaczysz, on mnie kiedyś zabije! – mówiła niezwykle spokojnie, zbyt spokojnie, jak na takie słowa, ale niecierpliwie wierciła się na krześle. Stary taboret skrzypiał boleśnie i rysował podłogę. Za oknem słońce złociło piękny, lipcowy dzień. Na błękitnym niebie nie gościła ani jedna chmurka, wszystkie umiejscowiły się w jej słowach. Z domu sąsiadów dochodziła muzyka. Zachrypnięty, zmysłowy głos opowiadał o wielkiej miłości, o tęsknocie za ukochanym. W niej nie było już takiej tęsknoty, nie miała do niej prawa. Do wielu zwyczajnych rzeczy straciła prawo. Lata upokorzeń, strach i wstyd sprawiły, że pogodziła się z losem, dochodząc do wniosku, że tak właśnie musi być. Wstyd rozlewał się po jej świadomości z wszechpotężną siłą i w zasadzie był najpotężniejszym uczuciem. Ukrywanie prawdy o swoim bezradnym upodleniu doprowadziła do perfekcji, bo poza tym naprawdę nie miała już nic. – Obiecaj mi, proszę cię, obiecaj, że opowiesz wszystkim, jak było naprawdę, dopiero wtedy! – mówiła gorączkowo, trwożliwie rozglądając się na boki. – Przestań! Tu nie ma szpiegów. Nawet cenzura nie obowiązuje w tym domu! – powierniczka próbowała żartem rozładować napięcie. Przez moment wydało jej się, że te okropne słowa brzmią jednak zbyt teatralnie, może nawet z odrobinką kiczu. – To nie dowcip! Obiecaj mi, że opowiesz o moim życiu, ale dopiero wtedy! – Kiedy? Dlaczego nic nie robisz z tym teraz? Wyczekiwanie cudu nie ma sensu! – Wtedy, kiedy mnie już nie będzie! Dopiero wtedy, rozumiesz? – Nie potrafię tego zrozumieć! Co ty mówisz? Jak w ogóle dopuszczasz takie myśli do siebie! To zupełnie idiotyczne. – On mnie kiedyś zabije i nic go nie powstrzyma... Przychodzi nieraz do domu, pan i władca! Zaciska i prostuje palce. Nerwowo zaciera dłonie.... Zmusza mnie, bym na nie patrzyła, a potem każe uciekać, bo jego dłonie mogą przynieść śmierć marnemu robalowi, jakim jestem. Boję się, może nawet nie tyle śmierci, ile bólu, który potrafią zadać. I nic nie mogę zrobić, nie zawsze przecież zdążę uciec we właściwej chwili. Jestem takim tchórzem! Wstydzę się, że uciekam i wstydzę się, że tak żyję... Nikt przecież nie wyobraża sobie takiego horroru. To już nie są rodzinne awantury, to piekło, tylko diabeł nie posiada rogów... Wiesz, nikomu nie je-stem w stanie opowiedzieć całej prawdy, nikomu! Nikt i tak, by mi nie uwierzył, ty również! – Ania opowiadała cicho w ogóle nie podnosząc głosu. Świeciło słońce, skrzypiał taboret, z okna sąsiadów płynęły miłosne ballady, ale nic już nie było takie jak przedtem. W spokój niedzielnego popołudnia wkradły się potwory i uprawomocniły swoją obecność bezsilną goryczą prostych z pozoru wyrazów. – On mnie zabije! W głowie powierniczki rozdzwoniły się dzwonki alarmowe. Instynktowny, zwierzęcy strach nakazywał tylko jedno.... Uciekać, uciekać jak najdalej od brutalnej prawdy zawartej w tych trzech wyrazach. Przez wyschnięte nagle gardło nie chciały przejść grzecznościowe słowa pocieszenia, zresztą nikt tego od niej nie oczekiwał i nie miało to najmniejszego znaczenia. Potwory już tu były, już siedziały z nimi przy stole i stawało się zupełnie oczywiste, że nie ma takiej siły, która potrafiłaby je skutecznie odpędzić. Przerażone milczenie pełzało między nimi, oplatało filiżanki z kawą i stawało się smutną bezsilnością. Dzień jakby zastygł. – Nawet tak nie mów! Musisz się bronić, musisz działać! Skąd w tobie tyle goryczy i pogo-dzenia? Przecież nie żyjemy w średniowieczu, nie jesteś niewolnicą! Są różne instytucje i ktoś ci w końcu pomoże! – Próbowałam! Prawo zawsze stoi po stronie silniejszego, a ja jestem już tylko nieważną, krzywdzoną bezradnością – odparła cicho, nawet bez zbytniej goryczy i drżącą ręką zapaliła kolejnego papierosa. Błysk zapalniczki oświetlił nagle ciemną rzekę. Noc Kupały rozjarzyła się naraz tysią-cami gwiazd. Pradawny bóg spoglądał na dwie nastolatki, siedzące na zroszonej wieczorną rosą trawie i uśmiechał się pogodnie. Wianki uplecione z polnych kwiatów płynęły z czarnym nurtem nocnej rzeki i nigdzie nie było żadnych potworów. Kumkały żaby, śpiewały nocne ptaki i woźnica Wielkiego Wozu wśród gwiazd wyciągał do nich ramiona a na ziemi otuma-niała woń dzikich traw. Może zresztą nie tylko ona, nie tylko… – Zobacz, twój wianek tonie! – krzyknęła przerażona Ania. – Pewno Kupała nie ofiaruje mi szczęścia w miłości – roześmiała się powierniczka, ale z żalem patrzyła na tonące kwiaty. Czarny wir pochłaniał je bezlitośnie, jakby chciał uśmiercić nastoletnie marzenia. Odgłosy nocy stały się nagle bardziej złowieszcze, bardziej ponure, a w sercach na ułamek sekundy zagościł strach. Nawet Kupała potrząsał głową z politowaniem i drapał się po nigdy niemytych włosach. Powierniczka popatrzyła na przyjaciółkę uważnie i zdobyła się na szczerość wykra-czającą poza ramy tej magicznej nocy. – Wiesz co? Nawet zapomniani bogowie nie tracą nic ze swej przenikliwości. Mądry Kupała wie, co robi.... Od dawna nie jestem już dziewicą! Za to twój wianek popłynie z nurtem i słowiańscy bogowie obdarzą cię szczęściem w miłości! – Zobaczymy! Wiesz co? Przysięgnijmy sobie, że spotkamy się w Noc Kupały za dwadzieścia lat... Zobaczymy wtedy, jak się sprawili pradawni bogowie! Podały sobie ręce i przypieczętowały magiczną przysięgę. Woźnica Wielkiego Wozu ostro popędził gwiezdne konie. Samotny, mały świerszcz w trawie cichutko zapłakał i roz-paczliwie rozglądał się za towarzystwem. Te dwie, kpiąco roześmiane dziewczyny, wpatrzone w nurt rzeki, nie oswajały jego samotności, ale tętniło w nich życie, tak jak i w nim. Zbliżył się do nich jeszcze bardziej i zaśpiewał o swojej samotności, o swoim smutku. Zapomniany przez wszystkich Kupała klasnął w dłonie i zesłał na niego boskie ukojenie. Nerwowa dłoń nastolatki mocno pacnęła w zieloność nocnej trawy. Łapki świerszcza skręciły się i zastygły w paroksyzmie nagłego bólu, a później już tylko zesztywniały. Marzenia polnego konika złapał woźnica Wielkiego Wozu i schował w kieszeni własnych pragnień. Dłuższą chwilę jarzyły się fosforyzującą zielonością przez gwiezdny materiał, później uspokoiły się, przygasły i zastygły w odwiecznym oczekiwaniu. Nikt nie zauważył, że świerszczyka już nie ma, nikt za nim nie tęsknił, śpiewały przecież inne. Szarosiwy dym z papierosa przysłonił rzekę, tamte obrazy a jednak coś się zmieniło. Potwory nie były już tak wszechmocne, nie były już nietykalne w swej okrutności. Nazwane po imieniu, obdarte z potęgi wstydu i niedomówień, skurczyły się w sobie i uciekały w panice. Duch samotnego świerszcza znad rzeki przepędzał je bezlitośnie i głośno śpiewał o mocy pradawnych bóstw. Tyle lat a powietrze wciąż zdawało się drżeć od świerszczy! Wtedy wprawdzie nie wiedziały jeszcze, że najgorszym wrogiem człowieka jest jednak drugi czło-wiek, że ta rasa obfituje również w potwory bez widzialnych znamion ciemniejszej strony mocy. – Nikt cię nie zabije, bo przecież nie pozwolisz na to. On jest potworem a my jesteśmy ludźmi! I nigdy nie jesteś sama, masz przecież przyjaciół! – powierniczka prawie wykrzyczała te słowa, czując jak spływa na nią niezwykła moc. Może tę siłę dało jej wspomnienie tamtej czarodziejskiej nocy, kiedy czerń była mrokiem a jasność światłością… Żadnego wypośrod-kowania, żadnej szarości! Wtedy jeszcze przędło się światło z każdego zdarzenia, język nie był podkuty ołowianymi tajemnicami a fastrygi nie miały nic wspólnego z potęgą stali. – Tylko, że ja go kocham! Nie mogę spokojnie myśleć o tym, co się z nim stanie, kiedy go odtrącę! Rozumiesz? To mój mąż! Jemu przysięgałam przed Bogiem! – Widocznie tym razem Absolut się pomylił albo był po prostu na wakacjach z dala od pro-blemów ludzkiej hołoty. Ty najwyraźniej oszalałaś! Nie kocha się potworów i nie ma dla nich litości! Ten twój niby mąż znęca się nad tobą ponad dwadzieścia lat! Nawet fastryga ze stalowej nitki powinna stracić trochę na sile i łatwiej dać się unicestwić! – Dawno już zrobiłabym z nim porządek, ale ty nic nie wiesz! Nie rozumiesz! On czasami mówi jak człowiek i zdaje się być taki samotny. Uśmiecha się do mnie nieśmiało i twierdzi, że miłość pokona wszystko, że miłość, ale tylko ta prawdziwa, uwolni go od koszmaru. – Jaka miłość? Potwór uzurpuje sobie prawo do błędnego nazewnictwa uczuć, o których nie ma pojęcia! Nie możesz mu już pomóc, przecież próbowałaś! To właśnie litość jest jego naj-potężniejszą bronią! Musisz być ponad nią! – Ale jak? – Zwyczajnie! – W moim życiu nic nie jest zwyczajne. Ty myślisz: awantura, przykre słowa i bach, kończy się wszystko. – Nie! Przecież zawsze pozostaje żal! – Ty jednak nie potrafisz kochać! Jesteś egoistką! – A może to instynkt samozachowawczy? Nie pozwolę się krzywdzić! Nigdy i nikomu! – Krzywdzić? Co ty w ogóle o tym wiesz? Tu nie ma miejsca na egzaltowane poczucie krzywdy, tu nie ma miejsca na nic innego, poza opętańczym strachem i bezsilnością! – Lęk utożsamiasz z miłością! Nie słyszałam większej bzdury. – Nic nie rozumiesz! Poczucie własnego ego zamyka cię na problemy innych... Wyimagino-wane problemy człowieka, który nie walczy o każdą kromkę chleba, o prawo do oddechu, bo jego tchawicę przyciskają dwie mordercze dłonie! W takich sytuacjach słowa nie mają już znaczenia.... Takiego lęku nie da się tak po prostu zwerbalizować! – Więc nie werbalizuj! Nie ma takiej potrzeby, bo przecież to niczego nie zmienia… Słowa to tylko słowa, nic więcej… Myślisz, że pewnego dnia spłynie na niego boska światłość i nagle przestanie pić i zrozumie co to znaczy kochać? Bóg kazał sobie czynić nam ziemię poddana, nie pamiętasz? Każdy jest kowalem swojego losu i nic nie odbywa się bez jego udziału. Trzeba walczyć o każdy dzień! – Już nie potrafię! – Zatem umarłaś.... – Tak, każdy dzień może przynieść moją śmierć! Nie mam na to żadnego wpływu, bo nie potrafię już walczyć. On i tak mnie w końcu zabije! Zawsze się zemści, ma moc większą od mojej, po prostu nikt nie ma pojęcia o jego potędze! – To przecież niemożliwe! W czym tkwi ta jego siła? – powierniczce wydawało się, że zaciska dłonie na martwych szczątkach świerszczyka znad rzeki. Miażdżyła wyschnięte ciałko i zamieniała je w proch. Woźnica Wielkiego Wozu potakiwał dobrotliwie i wypuszczał na wolność marzenia. – W nienawiści! – rzeczowa odpowiedź na bzdurne pytanie oczyściła umysł powierniczki z dawno przeżytych wzruszeń. – Tak, jego siła tkwi w nienawiści a moja niemocą jest litość. –To zabij w sobie tę litość! – Nie zabija się miło…ści...., tak miłości, a moja zamieniła się właśnie w litość! – O czym ty mówisz? Miłość i siniaki na ciele, wstydliwie skrywane pod zabudowaną bluz-ką!... Nie! – powierniczka nie rozumiała a przecież nie znała całej prawdy, nie była w stanie pojąć ciągu nieuchronnych zdarzeń. Ania odeszła więc do swojej bezowocnej walki z potworem. Nikt nie mógł jej udzielić pomo-cy, przecież tak naprawdę jej nie chciała. Obwiniała za to cały świat, bluźniła Bogu i wszelkim instytucjom pomocy społecznej, ale wycofywała kolejne pozwy rozwodowe, bo potwór się do niej uśmiechnął. Siniaki na jej ciele nigdy nie zdążyły się zagoić, na ich miejscu wciąż powstawały no-we, bardziej bolesne. Czasami potwór kupował jej kwiaty i mówił o swojej najprawdziwszej miłości, a ona ze wzruszenia walczyła o każdy oddech, tak samo jak wtedy, gdy ją dusił. Smażyła konfitury, by potem pieczołowicie zmywać je ze ścian, kiedy nad ukochanym brała górę natura potwora. Gwałcił ją, ona udowadniała sobie, że tak wygląda miłość, ta prawdziwsza i bardziej niedostępna wszystkim innym. Nikt nie mógł jej zrozumieć, gdyż nikt nie był w stanie tak do końca pojąć jej miłości. Żałowała zwierzeń, przecież nawet powierniczka niczego nie rozumiała.... Nie potrafiła tak kochać, nie znała prawdziwej miłości. Tylko ona była wybrana, tylko ona tak bezkry-tycznie kochała. – Musisz mnie kochać, bez ciebie jestem martwy! – potwór dobrze wiedział, jak ją sobie pod-porządkować. – Zawsze cię będę kochała! – przysięgała jemu i sobie, może nawet bardziej sobie. – Ty dziwko! Nie mam wyboru, muszę cię wreszcie zabić i tak zwlekałem z tym zbyt długo! – ryczał w napadzie szału, kiedy nie miała już pieniędzy, by sponsorować jego picie i swój lęk. Pięść lądująca na brzuchu nie bolała wcale tak mocno, zginała się tylko wpół i cichutko jęczała. Wszyscy bogowie i całe niebo byli tak daleko, a ona marzyła tylko o tym, by ujednolicić się z ziemią, stać się nią i niczego już nie czuć. Błękitne, łagodne oczy potwora patrzyły na nią z politowaniem. Były naprawdę ludzkie, w ich źrenicach odbijała się cała gama dobrych uczuć. Za oknem niebo utkane światełkami gwiazd i wiatr kołyszący do snu konary drzew w owocowym sadzie… – Wstań, wstań kochanie! Nie chciałem cię skrzywdzić. – Przepraszam, nic mi się nie stało! – przyjmowała podawaną dłoń i, jak umierający świersz-czyk znad rzeki sprzed lat, myślała, że nikt nie zauważy jej odejścia. Znajdą się przecież inni, którzy będą wielbić swoją nieprawdopodobną miłość do po-tworów. Jej nie mógł już pomóc żaden bóg, nikt nie mógł jej wyzwolić, bo litość utożsamiana z miłością, stała się bóstwem przewodnim. Ona i potwór byli razem z brzemieniem stalowej fastrygi, z podziurawionym życiem przez tymczasowy szew, który ukradł czas wieczności i pozamykał szczelnie okiennice sensu… A bogowie? Jak zwykle byli zbyt daleko…. A może ich zamierzenia różniły się od ludzkich?