Deklaracja dostępności
Szymon Jerzy Owoc - kategoria dorośli - proza - wyróżnienie
„Całe to życie wydaje się niczym” -Widzisz, Młody, czego się doczekaliśmy ? - zapytał łysiejący policjant, który już dawno stracił sylwetkę i kondycję wymaganą do przyjęcia do policji, stojąc z zafrasowaną miną nad rozkopanym grobem. -Czego, panie komisarzu ? - zapytał jego podkomendny, chociaż odpowiedź była dosyć oczywista, jednak te kilka lat przepracowanych w służbie obywatelom nauczyły go, że lepiej nie wyglądać za mądrze. -Hieny cmentarnej się doczekaliśmy, prawdziwej hieny cmentarnej, jak nie jakiejś sekty. -Po czym poznamy, czy to hiena czy sekta ? - odpowiedzi na to pytanie młodszy z policjantów autentycznie nie znał. -Trzeba będzie otworzyć trumnę – podrapał się po głowie, i instynktownie poszukał w kieszeni papierosa, lecz zastygł w połowie ruchu – Skocz po księdza i zapytaj rodzinę, czy da się uchylić wieko bez papierków, co ? -Nie lepiej, żeby to pan poszedł? -Młody, ty wiesz kiedy ja ostatnio byłem u spowiedzi? -Nie, panie komisarzu – błyskawicznie odparł jego pomocnik. -Ja też nie wiem, a ty tu prawda z żonką co niedzielę na mszy, dzieci ochrzczone, wszystko po bożemu – mi do gardła skoczą, zrób zakłopotaną minę, i idź. Jak tylko jego podkomendny się oddalił, komisarz oparł się ciężko o mur, i rozpiął kołnierzyk. Nie padało już niemal od miesiąca, od takiego czasu też nie słyszało się w telewizji o czym innym jak o „fali upałów ze wschodu”. Litr wody kosztował już więcej od mleka, piwo marki Tesco stało się rarytasem na miarę co najmniej Heinekena. Jednak przez pierwsze dwa tygodnie na komendzie wszyscy byli wręcz w świetnych humorach, w końcu komu chciałoby się cokolwiek kraść w takim upale ? Jak się okazało, radość była krótkotrwała, bowiem ludzie źle znosili takie temperatury. Zawały, udary i oparzenia słoneczne dręczyły już nie tylko nie pogotowie – jedna z dwóch karetek w miasteczku odmówiła pracy w takich warunków i nierzadko zdarzało się, że potrzebujących do szpitala zawoziła policyjna furgonetka z lekarzem na pace. I wciąż nie było przestępstw, niemalże wcale. Aż do dzisiaj, a jak już się trafiło, to być może w skali, jakiej to miasto jeszcze nie widziało. Komisarza zżerała ciekawość, jednak czekał na poszkodowaną rodzinę.”Szkoda nagrobka” pomyślał „Tyle pieniędzy w błoto, a właściwie... dobrze by było, jakby tylko pieniądze na nagrobek poszły w błoto” Nie zdążył jednak przeanalizować ewentualnych kosztów powtórnego pochówku, ponieważ od strony cmentarnej kaplicy dobiegł szloch. „Szlag! Nie udało się...” Przyszli do niego, para w wieku średnim, aspirant i ksiądz. Płakała matka pochowanej, bowiem należy nadmienić o bezpośredniej ofierze przestępstwa, to jest o 19 letniej Natalii Skoreckiej, zmarłej 11 maja bieżącego roku, leżącej pod granitowym nagrobkiem do 10 czerwca, czyli cały miesiąc. Komisarz dobrze pamiętał ten pogrzeb, sprawa przeszła przez jego wydział, jednak szybko wykluczono jakiekolwiek motywy kryminalne. Ot, wypadek jak wypadek, deszcz, drzewo, trzy trupy. Owa ilość trupów zapewne naprowadziłaby go szybko na pierwszego podejrzanego, gdyby nie przeszywający szloch matki. Jej mąż starał się być twardy, widać po nim było, że z mocno zaciskał zęby. -Co pan chce zrobić, panie Jabłonny ? - słowa z trudem przeciskały mu się przez gardło. -Liczyłem, że aspirant Krzecki już to państwu wyjaśnił – może nieco nazbyt poważnie odparł komisarz – Przykro mi, ale będzie trzeba to zrobić, z nakazem, czy bez – dodał już delikatniej. -Chce pan przez to powiedzieć, że... - to z kolei powiedział ksiądz, stojący nad grobem z miną, jakby sam szatan go nocą rozkopał. -Że trumna może być pusta – dokończył za komisarza ojciec – Niech pan to zrobi, skoro to już musi zostać zrobione. Jabłonny pokiwał z trochę udawanym zrozumieniem głową i absolutnie bez gracji zsunął się na dno rozkopanego grobu. Widać było, że ktoś majstrował przy wieku, poza tym czegoś bezbożnego można się było spodziewać już po wyglądzie samego wykopu – musiało go wykonać przynajmniej dwóch ludzi, i to z dużymi zasobami czasu. Nie było jednak czasu na rozmyślania. Uchylił lekko wieko trumny. Szloch przerodził się krzyk. -Stęskniłeś się za nią, prawda ? -Przecież wiesz – młody chłopak spojrzał na swojego kolegę z wdzięcznością – Dzięki, stary. Nie wiesz nawet ile to dla mnie znaczy. -Jak tak na ciebie patrzę, to wydaje mi się że wiem – brązowooki blondyn uśmiechnął się pod nosem – A teraz trzeba będzie się rozdzielić, przynajmniej do pojutrza. -Trzeba będzie. Myślisz że przyjdą ? -Przyjdą, nie są aż tak głupi, jak nie dzisiaj, to jutro. -Jeszcze raz dzięki... do zobaczenia. -Cześć ! Właz do piwnicy był zaryglowany od wewnątrz, co już samo w sobie wskazywało na jej niecne wykorzystanie. Myli się jednak ten, kto od razu pomyślał o hodowli marihuany, czy laboratorium produkującym metaamfetaminę. Składała się z dwóch pomieszczeń – pierwsze, to z wejściem przez sufit, było czystsze od niejednej sali operacyjnej i wspaniale kontrastowało z drugim, większym , chociaż i ono miało części wspólne ze szpitalem. Centralne miejsce zajmował w nim stół, a na nim nadgryzione przez rozkład, nagie ciało. Zazwyczaj w takich opisach przeważają pentagramy, czaszki i inne atrybuty sił szatańskich, tu jednak nikt nie miał zamiaru ani szatana przyzywać, ani się przed nim bronić. Na ścianach wymalowane były potężne, czarne swastyki wpisane w trójkąty, na suficie ktoś umieścił olbrzymi znak Ankh. Samym ciałem zanadto nikt nie manipulował, nie miało na sobie żadnych śladów zbezczeszczenia, prócz czerwonej linii ciągnącej cię przez cały mostek i szyję, aż po czoło. Czyjeś ręce położyły po lewym górnym rogu stołu serce, trudno orzec, świńskie czy ludzkie, w prawym pojawiła się kość udowa, zdecydowanie już ludzka, w lewym dolnym spalone słońcem kłosy pszenicy a po prawej pęk chabrów. Na podbrzuszu ciała pojawił się liść paproci, cholera wie, czy był tam, bo był naprawdę wymagany, czy ów początkujący nekromanta zetknął się z odwiecznym kłopotem wszelkiej maści znachorów, czarowników i magów – ciągłym deficytem kwiatów wspomnianej już rośliny, Jeśli zatrzymamy na chwilę czas, a przecież w stu procentach możemy, bo przecież opowieść jest tylko opowieścią, a manipulowanie czasem jest tak bardzo przyjemne, będziemy mogli przyjrzeć się tej scenie dokładniej. I o ile nie dojrzymy twarzy naszego „głównego złego”, ponieważ opowieści muszą się trzymać pewnych konwencji, o tyle dojrzymy, że owe ciało było nad wyraz kobiece i posiadało przepiękne, niebieskie oczy, niebieskie błękitem tak głębokim, że można by się w nim utopić i nawet tego nie zauważyć, bo kto nie chciałby się topić w tak przyjemnych okolicznościach? Czasu jednak nie można trzymać w rękach zbyt długo, tak więc zanim się zdążyliśmy zorientować, nasz tajemniczy nekromanta (Powiesz czytelniku, że jego tożsamość nie jest wcale taka tajemnicza ? Ach, jeśli życie nie nauczyło cię jeszcze że nie istnieje coś takiego jak całkiem prosta sprawa, jesteś zaiste szczęśliwym człowiekiem) ulotnił się, ryglując właz, tym razem od zewnątrz. -Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że śmierć może być taka okrutna – chłopak zamarł na chwilę – To w ogóle jest jakaś bzdura przecież ! -Co jest bzdurą ? - zapytał lekko zaniepokojony blondyn. -No ta cała sytuacja, wiesz. Zawsze sobie wyobrażałem, że śmierć przychodzi po ciebie w łóżku, kiedy jesteś już z nią pogodzony, rozdzieliłeś majątek między dzieci, i takie tam. A tu... -Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem- odparł jego kolega, już jakby uspokojony- Jak się czujesz z tym, co robisz teraz ? -Wiesz, mam gdzieś to, czy to jest właściwe. Dla mnie to jest właściwe, resztę mam w dupie. To jest jak objawienie, jakby ktoś otworzył mi oczy, po tym wszystkim... - chłopak rozkleił się do końca, jego przyjaciel objął go ramieniem – Dziękuję, nawet nie wiesz... To wszystko... -Spokojnie, tylko spokojnie. Wstaniesz jutro, i wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Komisariat policji stał pusty. Przebywanie w nim w takim upale i o tej godzinie nie miało najmniejszego sensu. Naturalnie, co jest do wychwycenia przez uważnego i doświadczonego czytelnika, tak naprawdę najmniejszego sensu nie miały poprzednie dwa zdania, a nie przebywanie we wcześniej wspomnianym budynku komisariatu. Każdy wie, że coś musi się dziać w budynku, który został opisany jako pusty bądź opuszczony, tak samo też było z lokalną siedzibą policji. Tylko dwie osoby były na służbie – Jabłonny i Krzecki, jedyni stróże prawa, którzy mieli sprawę do rozwiązania i nie mieli kogo prosić o pomoc – trzy czwarte komisariatu było na urlopach i siedziało w domu, a pozostała ćwiartka leżała pod kroplówką – udar, odwodnienie, oparzenia słoneczne – do wyboru do koloru. Sprawa stała w miejscu, nie da się tego ująć inaczej. Wszystkie tropy kończyły się na cmentarzu, nikt niczego nie widział, niczego nie słyszał – słowem: duchy. Albo niewidzialni kultyści, albo zombie, albo cokolwiek... Nie było śladów, żadnych dowodów prócz zniszczonego nagrobka, nic, dosłownie nic. Kolejna burza mózgów wydała się komisarzowi bezsensem, więc siedzieli w milczeniu. Zadzwonił telefon, aspirant zerknął na starszego szarżą. -Co się gapisz, odbieraj ! To jest twoja robota, młody ! Komisarz od ponad godziny walczył z chęcią zapalenia papierosa, więc miał prawo być zdenerwowany. „Są zalety całej tej suszy – pomyślał – łatwiej się ogranicza palenie, chociaż z drugiej strony... Nie ma na co wydawać pieniędzy, bo rzadziej wychodzi się z domu, więc teoretycznie, powinienem mieć więcej kasy na fajki...Ale ! To przecież jasne – nie palę w domu, bo dzieci, żona, pies – więc nie palę niemal w ogóle. Czyli palę mniej tak jakby z przymusu, a nie sam z siebie, więc w sumie, czemu nie miałbym zapalić tutaj.”Już sięgał do kieszeni, kiedy Krzecki odłożył słuchawkę. -Coś ważnego ? - zapytał Jabłonny. -Dzwoniła Izabela Terlicka, twierdzi, że na łące przy jej domu któryś dzień z rzędu kręcą się jakieś podejrzane osoby – aspirant nie wyglądał na zbytnio przejętego przekazywaną przez siebie informacją. -Jaki adres ? -Orzechowa 4. -Niedaleko cmentarza, hmm... - Jabłonny całkiem zapomniał o papierosie – No, młody – odpalaj samochód i jedziemy się rozejrzeć. -Sugeruje pan, że to ma jakiś związek ? -Niczego nie sugeruję, skąd taki pomysł ? Jeśli już miałby coś sugerować, to żebyś wziął broń, i zadzwonił po jakieś wsparcie. -Mają tam jechać od razu ? - Krzecki domyślał się, że jego przełożony wolałby nie wyjść na idiotę. -Niech pojawią się tutaj i czekają na sygnał. Dzwoń, ja będę czekał na dworze. Pani Izabela z niepokojem obserwowała łąkę zza firanki w kuchennym oknie – tak jak ostatnio ludzie których widziała zniknęli z jej pola widzenia, choć z pozoru nie było takiej możliwości – aż do położonego o 300 metrów dalej lasu nie było niczego za czym nawet najmniejszy człowiek mógłby się schować. Parę dni temu wytłumaczyła sobie to nagłe zniknięcie przywidzeniem wywołanym przez odwodnienie i upał, jednak tym razem była pewna że ktoś tam był. Młody policjant o miłym głosie wydawał się być uprzejmy do granic możliwości, zwracał się do niej tonem człowieka mówiącego do szaleńca. Jednak powiedział, że przyjadą najszybciej jak mogą, więc pani Izabela czekała cierpliwie, bo też, tak po prawdzie, nie miała nic lepszego do robienia. -Jesteście pewni, że się uda? – chłopak zapytał stojących przed nim blondyna i mężczyznę w długiej, białej szacie. -Czemu mielibyśmy nie być ? - odparł mężczyzna podając mu do ręki płytkie naczynie wypełnione krwią, trudno powiedzieć – ludzką czy cielęcą. - Twierdzisz, że powinien zdjąć koszulę ? - zwrócił się w stronę blondyna. -Tak jest, niech położy czarkę na jej brzuchu i rozepnie guziki. Młody chłopak z drżącymi rękami podszedł do ciała leżącego na stole. Wbrew pozorom, sala nie była wypełniona odorem rozkładu, przynajmniej nie dla niego. Tutaj wszystko pachniało nią, zapachem, którego nie czuł od tak dawna. Umieścił naczynie tam, gdzie mu powiedziano, i zaczął pozbywać się koszuli. Za jego plecami mężczyzna rozpoczął inkantację w nieznanym mu języku, towarzyszący im chłopak przyłączył się do niego. -Co mam teraz zrobić ? -Narysuj taką samą linię jaka jest na niej. Zanurzył palec wskazujący we krwi, która okazała się być zaskakująco lepka, jak kisiel lub niezastygły budyń. Skojarzenie to wydało mu się nad wyraz zabawne, jednak szybko się opanował. W tym co robił nie było nic śmiesznego. W jego lewą rękę ktoś wsunął coś, co okazało się być zwyczajnym stalowym kubkiem. -Co to ? -Nieważne, wypij. Zrobił tak, jak mu kazano. Ta sytuacja doskonale wskazuje stan psychiczny w którym znalazł się nasz bezimienny bohater – kto normalny pije nie wiadomo co, przekazane przez tak naprawdę nie wiadomo kogo ? Na pewno nikt trzeźwy i stabilny psychicznie – jako, że możemy założyć, iż do wypicia owego bliżej niezidentyfikowanego płynu nie był on w stanie upojenia alkoholowego, dowiadujemy się trochę o jego psychice. Psychice, która już od jakiegoś czasu była w strzępach, co więcej wydawało mu się, że za pomocą tego co robi zdoła te strzępy połatać i to w najlepszy możliwy sposób – pozbyć się tego co owe postrzępienie spowodowało. I co bardziej rozgarnięty czytelnik już wie, wie doskonale, więc zachowam konkluzję na siebie, bo po co się dzielić wiedzą, którą większość posiada ? -Co mam teraz zrobić ? - powiedział ufnie w kierunku blondyna. -Teraz musisz się zastanowić i to poważnie. -Nad czym się tu zastanawiać ? Przecież podjąłem decyzję. -Czy na pewno właściwą ? Jaką masz pewność że to się uda ? -Żadnej, jednak wierzę, że się uda, tak jak udawało się innym. -Wiesz przecież, że nie zawsze. -Czemu odciągasz mnie od tego właśnie teraz ? Kiedy jesteśmy tak blisko skończenia tego wszystkiego, kiedy to wszystko... -Ponieważ wiem, że istnieje lepszy sposób. -Jaki, i dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej ? -Nie byłeś gotowy. -A teraz niby jestem ? -Skoro robisz to, to jesteś chyba gotowy na wszystko. -Co według Ciebie mam zrobić ? -Kto powiedział, że ona powinna dołączyć do ciebie ? Że musi wrócić z powrotem ? Co jeżeli ta droga prowadzi tylko w jedną stronę ? -Mówisz, że to ja powinienem... -Powinieneś, jeżeli tylko wystarczy Ci odwagi. -Jak dobrze, że panowie przyjechali – pani Izabela zwróciła się do Jabłonnego – Strasznie długo stamtąd nie wychodzą. -Skąd nie wychodzą, proszę pani ? - zapytał Krzecki. -No z tych podziemi, czy co tam jest – gdzieś muszą znikać, prawda ? - rozsądnie zasugerowała Terlicka. -To podziemia są pod łąką, tak? - wtrącił się komisarz – Może nas pani tam zaprowadzić ? -Łąka jest za domem, ja wolałabym tam nie iść. Nie wiadomo co to za ludzie przecież... -W takim razie, niech pani zostanie w domu, my pójdziemy sprawdzić o co tu chodzi – powiedział aspirant i policjanci udali się w miejsce rzekomego znikania bliżej nieokreślonych podejrzanych osobników. -Jak pan sądzi, komisarzu, czy to ma jakiś związek z tym zniknięciem ciała ? - zadał pytanie Krzecki. -Co? - Jabłonny poszukiwał wzrokiem włazów wszelkiego rodzaju, czy też po prostu dziur w ziemi, zadanie to było o tyle ułatwione, iż łąka była łąką już tylko z nazwy – po tak długiej suszy nic na niej się nie zieleniło, nie wspominając już o kwiatach. -Pytałem czy ma to jakiś związek... -Patrz, młody, tam ! Jest ! - i rzeczywiście, był właz, czy też raczej klapa, najwyraźniej zamknięta od wewnątrz, choć na szczęście drewniana. - Wziąłeś łom tak jak ci kazałem ? -Wziąłem panie komisarzu ! -To go użyj na tym, już ! Właz nie opierał się długo, komisarz odepchnął więc swojego podwładnego, i z pistoletem w dłoni zszedł po drabinie. Sala okazała się być pusta, jednak było w niej światło. Zza drzwi dobiegł go głos: -Już po wszystkim, niech pan wejdzie, komisarzu. -Co pan tu robi, panie Skorecki ? -Niech pan otworzy drzwi. Jabłonny tak właśnie zrobił i odnalazł ciało, jednak liczba pojedyncza okazuje się tutaj niewystarczająca, więc użyjmy mnogiej – odnalazł ciała. Jedno było tym czego szukał, a -Zmieniam pytanie – stwierdził Jabłonny mierząc do Skoreckiego z pistoletu – co pan tu robił ? -To co należało, a teraz, jeśli będzie trzeba, oddam się w pana ręce. -Tego nie unikniemy, to zaszło już zdecydowanie za daleko. - komisarz był śmiertelnie poważny – Domyślam się, że przyjmie pan zarzuty ? -Przyjmę, o ile nie będą dotyczył morderstwa, bo nic takiego tutaj nie zaszło. -To się okaże w śledztwie. Zanim stąd wyjdziemy, mogę zadać jeszcze jedno pytanie ? -Ależ oczywiście. - Skorecki nie wydawał się być zaskoczony. -Zrobił pan to wszystko sam ? -Można tak powiedzieć. Ale to zdaje się nie było właściwe pytanie ? -No dobrze... Dlaczego ? -Widzi pan... - Skorecki uśmiechnął się pod nosem – Czasem całe to życie wydaje się niczym wobec śmierci.